Ekscytujące piękno dzikiej natury.

 

Życie w Szwecji to wielka przygoda. Pełna pasji i energii. Wypełniona łowiectwem, wędkarstwem, zbieractwem i rękodziełnictwem.

 

Można się nią cieszyć godzinami. Warto o niej mówić i zarażać tą pasją innych.

 

Jarosław Klyta

Odwiedź nas

Skontaktuj się z nami

e-mail: jaroslawklyta@avenatura.pl

tel.: +48 510 175 229

Agunnaryd

Szwecja

Strona www stworzona przez studio reklamowe: Prottivo.pl

jaroslawklyta@avenatura.pl        +48 510 175 229

25 czerwca 2020

Czerwcowe sandacze

Początek czerwca to dobry czas na zaplanowane wędkarskiej wyprawy za morze. Ryszard i Paweł – profesjonaliści, którzy kolejny raz postanowili testować dzikie jeziora Szwecji, trafili właśnie na mnie.

Przygoda, o której marzyli, zaczęła się wczesnym rankiem zaraz po dotarciu do leśnej krainy. Wspólnie zaplanowaliśmy kilka najbliższych dni wędkowania nad Stensjön (kamiennym jeziorem), tak, by były wypełnione po brzegi niezapomnianymi przeżyciami.

Wreszcie mogliśmy wypłynąć. Po chwili byliśmy w miejscu, gdzie głębokość płytkiego jeziora sięgała ośmiu metrów. To ,,sandaczowy dołek,” tu jest ryba, której szukamy. Gotowi trzymaliśmy wędki, by zaprezentować swoje umiejętności. Cierpliwie przeczesywaliśmy dno, czekając na pierwszy kontakt z rybą.

Wymienialiśmy cenne informacje, ucząc się wzajemnie i próbując znaleźć sposób na naszego zębatego. Poranne niebo, mgła, ciepły deszczyk, czyli piękno otaczającej nas przyrody - to wszystko było tu i teraz, na wyciągnięcie ręki.  ,,Pstryk”, pierwsze branie, spóźniona reakcja i niestety po rybie… Kilkakrotnie, zmieniając kierunek łodzi, Paweł skanował  dno i  szukał ryby.

Zmiany techniki, szybkości, kolory gum, ciężkość główki - robiliśmy tak naprawdę wszystko, by spróbować drapieżnika. Szybkie prowadzenie, wysokie podbicie przynęty i ,,bach’’-  tym razem błyskawiczna reakcja i pierwszy sandacz po emocjonującej walce został podebrany. Kontynuując zmagania, próbowaliśmy wszystkiego. Niestety bez powodzenia.

Czas mijał, więc postanowiliśmy przed południem spłynąć do leśnej chaty. Przywitanie tak sympatycznych gości smakowitą dziczyzną było dla mojej rodziny czystą przyjemnością. Siedząc przy stole, ustalaliśmy strategię działania. Ryszard i Paweł nie tracili czasu – zdecydowali kolejny raz spróbować szczęścia, tym razem sami popłynęli w wyznaczony punkt.

Czekając na wieści z wody, przygotowywałem niespodziankę dla moich kompanów. Słońce powoli zachodziło, a ich nie było. Co chwilę zerkałem przez okno. Nagle w oddali zauważyłem zbliżającą się łódkę i przyjaciół machających radośnie rękami. W ten sposób informowali mnie o wyniku swojej wyprawy. Szczęśliwi pasjonaci opowiadali z entuzjazmem o złowionych w tym dniu sandaczach. Wspólnie zasiedliśmy do kolacji, wpatrując się w wodę i ciesząc się niezapomnianymi chwilami…